• <

Saryusz-Wolski: propozycja KE ws. budżetu UE dobra dla Polski, ale możemy zagrać o więcej

sons

17.06.2020 08:45 Źródło: PAP
Strona główna Saryusz-Wolski: propozycja KE ws. budżetu UE dobra dla Polski, ale możemy zagrać o więcej
Saryusz-Wolski: propozycja KE ws. budżetu UE dobra dla Polski, ale możemy zagrać o więcej - GospodarkaMorska.pl

Propozycja KE ws. budżetu UE i "koronafunduszu" jest dobra dla Polski, ale możemy zagrać o więcej; znakiem zapytania jest spłata pożyczek z planowanych źródeł własnych budżetu UE. Kompromisu ws. budżetu nie będzie co najmniej do wakacji - mówi PAP europoseł Jacek Saryusz-Wolski (PiS).

PAP: Czy na zaplanowanej w tym tygodniu wideokonferencji liderów UE możliwe jest porozumienie w sprawie przyszłego budżetu unijnego?

Saryusz-Wolski: Nie. Rozbieżności wśród państw członkowskich są tak duże, że dziś na kompromis nie ma szans. Trzy boki unijnego trójkąta okopały się na swoich stanowiskach. Mam na myśli państwa położone na południu Europy, północy i jej wschodzie. Sam przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel dał do zrozumienia, że w piątek nie spodziewa się przełomu. Wśród stolic panuje też przekonanie, że dla jakiegokolwiek postępu rozmów potrzeba fizycznego spotkania, a nie wirtualnego. Uważam, że co najmniej do końca wakacji takiego porozumienia nie będzie.

PAP: Co dzieje się w unijnych stolicach w kwestii unijnych wieloletnich ram finansowych?

S.-W.: Rządy analizują propozycję Komisji Europejskiej całego pakietu składającego się Z 7-letniego budżetu (1100 mld euro) i "funduszu koronaodbudowy" (750 mld euro), która - jak każda propozycja budżetowa – zawiera jak zwykle wiele formuł kalkulacyjnych i algorytmów. Pojawiały się już pierwsze sygnały polityczne. Przykładowo, Austria poinformowała, że nie zgodzi się na sumaryczny wkład do całego pakietu w wysokości 2 proc. PKB. Tak zwani skąpcy kwestionują wielkość całego pakietu i proporcje podziału funduszu odbudowy, zwanego potocznie koronafunduszem, na granty i pożyczki. Państwa południa Europy, Włochy czy Hiszpania, liczą oczywiście na większe pieniądze. Wschód, czyli m.in. Grupa Wyszehradzka (V4), kładzie nacisk na sprawiedliwą dystrybucję, czyli uzależnienie kopert narodowych w większym stopniu od dochodu narodowego brutto per capita, elastyczność w wydawaniu oraz likwidację rabatów dla bogatych krajów północy. Zostało to zresztą wyartykułowane we wspólnym stanowisku V4.

PAP: Czy liczący 750 mld euro koronafundusz, który ma być powiązany z budżetem UE, będzie główną osią sporu wokół przyszłej unijnej kasy?

S.-W.: Propozycja KE dotycząca przyszłych finansów UE może znaleźć aprobatę, ale pod warunkiem, że pieniądze będą uznane za sprawiedliwie rozdzielone między kraje biedne oraz bogate i że będzie można z nich korzystać w elastyczny sposób. Bogaci powinni płacić proporcjonalnie do swojego PKB, a to dlatego, że im są bogatsi, tym odnoszą większe korzyści z udziału w jednolitym unijnym rynku.

W samym koronafunduszu jest dość ciekawa, ukryta rzecz. W algorytmie, który uzależniony jest od populacji kraju, PKB i bezrobocia, KE zaproponowała uznaniowy capping, czyli górny pułap kryterium PKB per capita i bezrobocia, co wpływa spłaszczająco na wysokości przyznanych środków dla wschodu Unii. W efekcie państwa biedniejsze otrzymają mniej, niż otrzymałyby, gdyby wzięto pod uwagę ich nieograniczone sztucznie wskaźniki dotyczące PKB per capita i bezrobocia. To jest uznaniowe i będzie podniesione na szczycie UE przez biedniejsze kraje. Dość wyraziście wyartykułował to już premier Węgier Viktor Orban, mówiąc, że nie może być tak, że bogatsi skorzystają bardziej z tych środków niż ubożsi.

PAP: Jak propozycja KE przełoży się na proporcje między grantami i pożyczkami, jeśli chodzi o poszczególne państwa członkowskie?

S.-W.: Jeśli zostałaby zaakceptowana w formacie zaproponowanym przez KE ze wspomnianymi pułapami, może dojść do sytuacji, w której biedniejsze południe i wschód Europy będą otrzymywały granty i pożyczki, a bogata północ tylko granty. To przeczy zdrowemu rozsądkowi. Miękkim podbrzuszem propozycji Komisji jest też założenie, że zaciągnięte pożyczki będą spłacane z przyszłych źródeł własnych unijnego budżetu, czyli wspólnych podatków płynących bezpośrednio do budżetu UE. To są dziś gruszki na wierzbie. Ustanowienie jakichkolwiek unijnych podatków wymaga unijnej jednomyślności, a to oznacza daleką i niepewną drogę. Kto dziś zagwarantuje, że uda się znaleźć konsensus wśród 27 krajów w kwestii nowych źródeł własnych? Opieranie się na tym założeniu jest bardzo ryzykowne.

PAP: Co zatem stanie się, jeśli propozycja zostanie przyjęta, kredyty zaciągnięte i nie uda się wprowadzić podatków, które zwiększą źródła własne unijnej kasy?

S.-W.: Pożyczki trzeba będzie spłacić. Jeśli to ma być spłacane ze wspólnego budżetu, to zapewne proporcjonalnie do składek. Jeśli spłata ma nastąpić w perspektywie 30 lat, w okresie 2028-2058, to może się okazać, że wtedy Polska będzie już płatnikiem netto do unijnej kasy i będzie spłacała relatywnie coraz więcej. To oznaczałoby długoterminowe obciążenie dla polskiej gospodarki.

Może się okazać, że kraje będą musiały zwiększać składki do budżetu UE, żeby starczyło pieniędzy na spłatę wspólnego unijnego długu. Nazwa nadana mechanizmowi przez Komisję Europejską – „Next Generation” – jest w tym sensie przewrotna, bo nie można wykluczyć, że to następne pokolenie będzie musiało spłacić długi, które zaciągnie dzisiejsze pokolenie. Oczywiście z drugiej strony to nie oznacza, że posiadanie pieniędzy w obecnym momencie z przeznaczeniem na rozwój gospodarczy może nam się nie opłacić. Na tym polega koncepcja rozwoju za kredyt. To trzeba jednak policzyć.

PAP: Część propozycji KE to jednak granty, a nie pożyczki.

S.-W.: W tym przypadku nic się nie zmienia. Z punktu widzenia długookresowego rachunku granty to również pożyczki, a pożyczki to pożyczki do kwadratu. Jeśli te granty mają być spłacane z budżetu unijnego, który uzupełniony ma być nowymi źródłami własnymi, to w przypadku braku tych źródeł pieniądze trzeba będzie zwrócić. W efekcie można powiedzieć, że cała pula 750 mld euro, zarówno w grantach i pożyczkach, jest jednym wielkim kredytem. Państwa członkowskie poprzez Brukselę będą po prostu pożyczały pieniądze o 30-letniej zapadalności na rynkach finansowych, korzystając z ratingu AAA. Ta pożyczka, obok ratingu, jest ponętna, bo tańsza, ale także dlatego, że z punktu widzenia unijnej księgowości nie zwiększy wskaźnika długu publicznego w relacji do PKB, bo jego zwiększenie ponad określony limit może oznaczać sankcje dla takiego kraju.

PAP.: Rating AAA, który oznacza niskie oprocentowanie, może się jednak okazać korzystny dla biedniejszych krajów, które samodzielnie musiałyby pożyczyć na wyższy procent.

S.-W.: Tak, to prawda, jednak nie należy też zapominać, że kraj, który pożycza na rynku samodzielnie, może przeznaczyć środki na to, na co chce. Skorzystanie z puli 750 mld unijnego mechanizmu będzie wymagało spełniania określonych warunków. Cel pożyczki będzie miał ograniczenia, po pierwsze „zielone”, po drugie „cyfrowe", po trzecie musi być uzgodniony z Komisją Europejską. Komisja Europejska będzie musiała wyrazić zgodę na cel przeznaczenia środków.

Państwa będą miały więc częściowo związane ręce, jeśli chodzi o sposoby korzystania z tych pieniędzy. Przykładowo, prawdopodobnie nie będzie można ich wydawać na inwestycje związane z węglem i gazem ziemnym, pytanie, czy z atomem. Nie wykluczam, że część krajów stwierdzi, że wzięcie części pożyczkowej będzie po prostu dla nich nieopłacalne. Każdy kraj będzie to sobie musiał policzyć.

PAP: KE zaproponowała w 2018 r. stopniowe zniesienie rabatów w budżecie, które mają bogate kraje, a w najnowszej propozycji z maja br. wskazuje, że ich likwidacja zajmie dużo więcej czasu.

S.-W.: Rabaty, które mają najbogatsze kraje UE, powinny zniknąć, bo przecież ktoś za kogoś płaci. Kto? Oczywiście kraje bez rabatów, w tym kraje, które korzystają z polityki spójności, czyli też Polska. Tu stanowisko państw, które są tak zwanymi „przyjaciółmi polityki spójności”, w tym Wyszehradu, jest jednoznaczne.

PAP: Skąd sam pomysł KE powiązania propozycji budżetu UE na najbliższe lata z funduszem odbudowy?

S.-W.: Budżet UE jest pilniejszy niż funduszu odbudowy, bo stary budżet kończy się już za pół roku i nie można wykluczyć prowizorium budżetowego. Te dwie kwestie zostały przez KE połączone, aby sam budżet przestał być celem ataków ze strony stolic, tak jak stało się to podczas unijnego szczytu w lutym w Brukseli. Połączenie z koronafunduszem sprawia, że presja na sam budżet jest mniejsza. Część środków z niego, w sumie 190 mld euro, ma być ponadto przesunięte do regularnego budżetu. To ma zadowolić bogatsze państwa, które chcą mniejszego budżetu, i biedniejsze, które opowiadają się za większą unijną kasą.

PAP: Dla Polski propozycja Komisji Europejskiej jest dobra?

S.-W.: Jest dobra, ale uważam, że możemy zagrać o więcej, jak mówi to wspólne stanowisko V4 – większą elastyczność wydatkowania, likwidację rabatów i większe środki, bo jesteśmy krajem z niższym PKB per capita niż bogate kraje północy, zachodu i południa Unii.

Dziękujemy za wysłane grafiki.